poniedziałek, 28 maja 2018

Turniej Kings of War - Na szczycie Łodzi - Relacja

Życie mignęło mi przed oczami:D
Piękne i upalne późne rano, gdy nieco spóźniony w skwarze szukałem nr 135 na ulicy Piłsudskiego w Łodzi. Gdziekolwiek bym się nie udał byłem pod 135, cała ulica i wciąż jestem pod 135... niech żyją hektary pofabrycznych budynków pod jednym numerem:P Kilka telefonów i z pomocą MiSiO znalazłem wejście do klubu Reycast gdzie odbył się turniej Kings of War. Lekko zziajany wbijam i... no nie wierze chcą mnie zabić na wejściu. Nie wiem które to było piętro, może tylko 4, ale klatka schodowa była tak ogromna, że schodów było chyba z miliard:P Upał jak cholera, ja nieco spóźniony lecę z przystanku pkp w pełnym uzbrojeniu z tobołami, a futro i kopyta nie pomagają w pokonywaniu tylu schodów. Facet od pizzy na pewno policzy podwójnie za wnoszenie kolejnym razem;) To tyle słowem wstępu, bo ostatecznie dotarłem i rozegrałem 3 gry w pięknej, czystej, wyremontowanej i klimatyzowanej sali klubu Reycast:D

Bitwa pierwsza to starcie z Arturem Szyndlerem i jego owocami morza (The Trident Realm of Neritica).


Nie znałem tej armii, dodatkowo nie jestem wyjadaczem, który testuje do bólu rozpę przed turniejem. Ja raczej przypominam sobie różne drobiazgi podczas pierwszej gry:D Plan był prosty, zjadam flankę i wyżynam wszystko. Plan ekstra, tylko jakoś wciąż nie pamiętam, że zaszarżować można choćby róg podstawki jeśli jest możliwość się dostawić. Także mając w planach rozbicie flanki przeciwnika sam po kilku turach walki niemal straciłem swoją i potem już było pozamiatane. Przegrana.



Druga bitwa i mój odwieczny wróg Athard...elf.


Tutaj poszło już trochę lepiej. U góry zdjęcie epickiej szarży mojego orka szamana o imieniu Rasnok na smoka. Dwa trafienia, dwie rany i smok uziemiony. Psy dopadły drugich lataczy i flanka moja. Starałem się pamiętać o celu scenariusza co sprawiło, że padł remis. Zarówno w scenariuszu jak i w stratach po obu stronach. Dla mnie osobiście sukces, bo to już 3 starcie z elfami Atharda i tym razem nie porażka:D



Trzecia gra, a moim przeciwnikiem wreszcie ludzie pod dowództwem Matheo.



W dużym skrócie najfajniejsza gra turnieju, męskie obijanie ryja i pięknie pomalowana armia złożona chyba głównie z modeli Perry Miniatures. Na zmianę zdobywaliśmy przewagę, było krwawo i szybko. Na koniec rzutem na taśmę udało się wygrać, obaj mieliśmy po jednym znaczniku, ale swój obstawiłem większą siłą oddziałów. Wygrana!:D


Powiem szczerze, że to chyba mój najlepszy turniej:D 8 miejsce na 14 graczy, ale wygrana i remis to już otarcie się o 2 wygrane, a przy obecnej uproszczonej punktacji takie dwa zwycięstwa otwierają drogę na podium, kwestia jak największej ilości małych punktów i pudło. Dla przykładu ja miałem 6 pkt i 8 miejsce, a gracz z trzeciego tylko 7pkt ;) Skomplikowane, ale jak dla mnie kawał dobrej męskiej przygody z żołnierzykami. Do kolejnego!:D

Z uwagi na dość ciasny lokal i brak możliwości swobodnego poruszania się między stołami niewiele sfotografowałem z tego co działo się na innych stołach.





7 komentarzy:

  1. Ale śliczne armie, ciągle sobie obiecuję że w końcu zrobię traye do mojego Chaosu pod KoWa, chyba czas zamówić w końcu blaszki i magnesy ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No i 14 graczy to naprawdę świetna frekwencja :)

      Usuń
    2. Koniecznie, gramy 16 czerwca w Katowicach, może zdążysz;)

      Usuń
    3. Ogólnie przez ligowe turnieje przewinęło się już ponad 30 graczy;)

      Usuń
  2. 14 do 17 osób to norma. Część osób jeszcze się waha i maluje. Serdecznie zapraszam do Katowic. Przyjazne punkty.

    OdpowiedzUsuń
  3. Fajna relacja - muszę się kiedyś wybrać osobiście :)

    OdpowiedzUsuń